piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 2

   Do centrum z tej zapyziałej dziury miała spory kawałek. Żeby dotrzeć na miejsce miała do wyboru metro lub pieszą wycieczkę. Znając życie pociąg właśnie jej odjeżdżał, postanowiła więc odbyć spacer. Mogła iść szybko i spocić się za co dostanie bure od Joceline lub iść normalnie i trochę się spóźnić za co dostanie bure od Joceline. Znów wybrała opcję numer dwa.
   Nie chcąc zaliczyć kolejnej nieprzyjemnej niespodzianki postanowiła przejść przez ulicę grzecznie, czyli na światłach. Na szarej plamie jezdni odnalazła trochę jaśniejsze plamy dawno nieodmalowywanej zebry. Stanęła razem z trzema innymi osobami i ze znudzeniem wpatrywała się przed siebie. Jednak po chwili usłyszała cichy chichot, gdzieś na prawo. Automatycznie skierowała tam swój wzrok. Przez chwilę Lisa zwątpiła, że to stamtąd dochodził, ale nie było mowy o pomyłce. Jakieś trzy kroki od krawężnika stała trzymająca się za ręce para. Ich palce były tak mocno splecione jakby bali się, że coś ich rozdzieli. Na ustach kobiety kwitł uroczy uśmieszek, na co mężczyzna odpowiedział jej łobuzerskim błyskiem w oku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oboje spokojnie przekroczyli sześćdziesiąt, jak nie siedemdziesiąt lat. Wpatrywała się w nich zauroczona tym obrazkiem. Takie pary to rzadkość, zwłaszcza na takim ponurym osiedlu na jakim przyszło jej mieszkać. Podziwiała takich ludzi. Cicho pragnęła też kiedyś znaleźć się na ich miejscu. A jeszcze bardziej chciałaby mieć takich rodziców. Westchnęła zrezygnowana i ruszyłam przez pasy jako pierwsza, gdy tylko zapłonęło zielone.
   Joceline nie była książkowym przykładem matki. W każdym razie zaczęła zdecydowanie odbiegać od wzorca, po śmierci ojca Lisy, a jej męża. Wypadek tego prostego mechanika zachwiał całym światem tych dwóch kobiet, które znalazły się w skrajnej nędzy. To właśnie wtedy jej matka podjęła kilka decyzji, których efekty były widoczne nawet po tylu latach. Jednym z nich było to, że Joceline wiodła teraz bogate i ekstrawaganckie życie, od którego dziewczyna uciekała aż się kurzyło. Tym bardziej nie chciała rozdrapywać ran przed i tak trudnym już spotkaniem. Z milczącym westchnieniem zamknęła tę szufladkę w mózgu, aby w przyjemnym odrętwieniu wmieszać się w szarą, chodnikową masę.
   Rozglądając się po drodze ze smutkiem stwierdziła, że podczas pobytu w pracy ominął ją deszcz. Wielu stwierdziłoby, że to raczej dobra rzecz. Zapewne tych wielu nie mieszka tutaj, ale w innych, ładnych miastach, gdzie stoją piękne domki rodzinne czy chociaż ocieplone i kolorowo pomalowane bloki. Bo te szare przedmieście wyglądają dobrze jedynie spowite deszczową kurtyną. Woda nadaje im majestatyczny wyraz, przeobraża ich smutne oblicza w srogą powagę. "Zresztą robi tak chyba ze wszystkim.."
Jednak Lisa odwołała tę myśl od razu po jej pojawieniu się, swoim soczystym przekleństwem, które przykuło uwagę ulicznego tłumu. Jakby wypadkom nie było dość, licząc od feralnej nocy; to właśnie wspomnienie deszczu, którym była kałuża wylądowało na jej spódniczce. Wszytko za sprawą mknącego obok niej samochodu, którym zapewne wiózł się jakiś nowobogacki, uważając się za półboga od siedmiu boleści.
   - Uważałbyś, do jasnej cholery - krzyknęła z rozpaczą przyglądając się swojemu ubraniu, które teraz było w cętki. - Zero, kurwa, pomyślunku!
Nie miała pojęcia co teraz zrobić. Jeśli pójdzie tak na spotkanie, to już lepiej, żeby rzuciła się pod pociąg. Jeśli nie pójdzie to równie dobrze może zrobić to samo. Jęknęła z bezsilności. Nienawidziła być w takich sytuacjach bez wyjścia. Czuła jak wzbiera w niej złość na bezimiennego sprawcę, który zapędził ją w życiowy kozi róg. Ostatnio często go widywała...
   - Mogę to jakoś pani wynagrodzić? - dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała na otwarte drzwi samochodu, który przed chwilą ją ochlapał. Nie wierzyła w zbiegi okoliczności, ale spoglądając w te zielone oczy była skłonna uwierzyć.

~*~

   Wszystkie poranne spotkania miały pomyślny przebieg. W końcu Gabriel nie mógłby pozwolić na coś innego. Nie pozwalał sobie na utratę kontroli nad sferą zawodową życia. Wystarczyło mu, że inne wymykały mu się z rąk.
   Z westchnieniem odgarnął włosy z czoła. Nadal wyglądał jak ośmiornica, ale teraz jakby była w stanie uśpienia. Odwrócił się od biurka w stronę panoramicznego okna. Biuro na ostatnim piętrze wieżowca zapewniało bardzo satysfakcjonujący widok, chociaż składał się on głównie z betonowej dżungli. Dodatkowo szarość nieba wywoływała ogólnie smutne wrażenie. Mimo wszystko krajobraz przynosił mu ulgę, pozwalał się na chwilę oderwać od siebie i znaleźć w dowolnym miejscu. Jakby za pomocą jakiegoś przycisku uwalniał się od swojej osoby, której ostatnimi czasy miał serdecznie dość. Jednak tym razem szare niebo przypomniało mu coś innego. Oczy kelnerki, które za wszelką cenę nie chciały obdarzyć go spojrzeniem. Uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie. Dobrze wiedział, że więcej jej nie spotka, ale cieszył się, że chociaż ją zobaczył. Była dla Gabriela zderzeniem z inną rzeczywistością, pokazaniem, że poza jego małym wszechświatem istnieje coś innego...
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk interkomu, przez który jego sekretarka informowała go o konieczności stawienia się na biznesowym lunchu. Na samą myśl poczuł, że ma niestrawność.
   - Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy, panie Turner - powiedział niski grubasek w prążkowanym garniturze ściskając rękę Gabriela. Spotkanie właśnie łaskawie dobiegało końca. Czas dłużył mu się niemiłosiernie i miał wrażenie, że sam przesiąkł zapachem potu Diggera.
   - Panie Digger - skinął jedynie głową pragnąc jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Musi zadzonić do sekretarki i odwołać kolejne spotkanie, bo ewidentnie potrzebuje kąpieli. Stając wreszcie na świeżym powietrzu nie poczuł się nawet odrobinę lepiej, dlatego od razu wsiadł do samochodu.
   - Do domu, Leonard - mruknął wybierając już numer na telefonie. Rozmowa była krótka i rzeczowa, zresztą jak większość przeprowadzanych przez niego konwersacji. Jedynie z bratem krzyczeli na siebie jak dwa łosie na rykowisku. Więc w sumie nie można tego nazwać wymianą zdań. A z matką... cóż, matki głównie się słucha.
   - Proszę pana, główna ulica jest zablokowana, był jakiś wypadek. - Głos Leonarda przedarł się przez dzielącą ich ściankę. - Czy życzy pan sobie, abym pojechał okrężną drogą?
   - Tak, tak. Nie będziemy tkwić w korku jak barany - odpowiedział. W tym przypadku nie mógł powiedzieć, że podsłuchiwanie policyjnych częstotliwości to głupota. Rozciągnięty na czarnym skórzanym siedzeniu obserwuje zanikający krajobraz centrum, który powoli ustępuje szaremu śródmieściu. Okolica nie jest ani ciekawa, ani bezpieczna. Chociaż stety czy nie Gabriel zna ją jak własną kieszeń. Mało osób o tym wie, bo nie jest to rozdział w życiu, którym mógłby się chwalić. Dlatego jest bardziej niż zaszokowany, gdy przez przyciemnioną szybę samochodu napotyka zgrabną sylwetkę barmanki.
   - Leonard, cofnij się i zatrzymaj - zawołał do kierowcy machając ręką na odpowiednie miejsce. - Tylko tym razem nikogo, z łaski swojej, nie ochlap.
Tamten uśmiechnął się tylko pod swoim blond wąsem i zatrzymał, chociaż nie wyłączył silnika.
   - Mogę to jakoś pani wynagrodzić? - spytał pewnym głosem, chociaż czuł, że w środku jest rozgderany jak jakaś podniecona nastolatka. Niestety nic nie mógł na to poradzić i w sumie nie za bardzo chciał. Gabriel nigdy nie wierzył w przeznaczenie, uważał się za kowala własnego losu, który sam kreuje swoje życie, ale tym razem bardzo się cieszył, że jego poglądy licho wzięło. Z ogromnym zainteresowaniem wpatrywał się w dziewczynę. Miał wrażenie, że widzi jak jej mózg pracuje, a małe trybiki przesuwają się z cichym chrzęstem. Wcale mu nie przeszkadzało, że potrzebuje tyle czasu, chociaż wiedział, że może zarobić za to mandat. Mała strata.
   - Mógłby pan zniknąć z mojego życia i nie siać w nim kolejnych nieszczęść? - Starała się zabrzmieć pewnie i ostro, ale Gabriel nie zamierzał zrezygnować.
   - Czy w takim razie mogę teraz zrobić coś dobrego, tak dla odmiany? - odpowiedział pytaniem na pytanie, przesuwając się wgłąb samochodu po skórzanym siedzeniu. - Mogę gdzieś na przykład panią podwieźć i porozmawiamy. -
   - Pan może być niepoczytalny, omal mnie pan wczoraj zabił! Nigdzie z panem nie idę! - fuknęła oburzona, chociaż w oczach było widać wahanie. - Nie zdziwiłabym się, gdy okazało się, że jest pan seryjnym mordercą!
   - Zostawiłem pani wczoraj wizytówkę. Mogłaś spokojnie wrzucić mnie w google i dać kres męce niewiedzy. - Uśmiechnął się pod nosem wysiadając z samochodu. Gdy stanął na chodniku ze zdziwieniem stwierdził, że barmanka wcale nie była taka niska i drobna na jaką wyglądała. - Poza tym cętki są już chyba niemodne w tym sezonie. Oferuję pomoc, skorzysta pani?

~~~
Huhu, po roku oddaję to. Bardzo wypadłam z wprawy?